Podobno najtrudniej jest dotrzymywać przyrzeczeń danych samemu sobie. To prawda, bo i ja w swoim postanowieniu niepisania do majowych wyborów nie dotrwałam.
Śmiech, moi drodzy, śmiech, rozbawienie, ale i wyraźna satysfakcja, która ten śmiech wywołuje – to przyczyny, dla których znowu jestem w tym zapisionym miejscu, co tu dużo mówić, coraz bardziej cuchnącym sromotną i należną w stu procentach PRZEGRANĄ.
Co mnie rozbawiło:
Po pierwsze:- głupota i zarazem komiczna bezczelność pisowska, szczególnie samego Jarosława Kaczyńskiego, desygnującego na kandydata na kandydata na prezydenta człowieka mającego „za uszami” szwindel z „przemysłem ułaskawieniowym”, który niesławnie zakończył żywot na sprawie: drugi zięć prezydencki niejaki Dubieniecki ze swoim wspólnikiem-przestępcą, Lech Kaczyński oraz „głównodowodzący” w całej sprawie Andrzej Duda. Ten ostatni może mówić o dużym szczęściu, że przemysł ułaskawieniowy zdechł zanim nabrał rozpędu. A kto na tym „zarobił” na zawsze już pozostanie niewyjaśnione, chyba, że odnalezione zostaną dokumenty, które jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności odpowiedzialnemu za nie Andrzejowi Dudzie „same wzięły się i znikły”. Tak czy siak, takiego cwaniaka wyznaczać na godnego aspirowania do roli szefa państwa (decydującego o ułaskawieniach!!!) oznacza, że wiedza Dudy o tym co się działo w Kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego i o nim samym wywołuje tak wielki strach, jak kiedyś Andrzej Kryże i jego wiedza o rodzinie Kaczyńskich – więc warta jest, jak to było w przypadku Kryże, potężnego „kopa w górę” do pozycji i pieniędzy.
Bo przecież o prezydenturze dla Dudy to nawet Jarosław Kaczyński serio ani nie marzy ani nie jest tak naiwny, by myśleć, że może się spełnić. Ale mandat europosła dla Dudy jest w sam raz.
Druga sprawa – zobaczyłam zdjęcia i przeczytałam komentarze z wizyty w Japonii i przyjęciu przez parę cesarską naszej pary prezydenckiej. Wizyta poważna i godna, jak wszystkie wizyty zagraniczne prezydenta Komorowskiego.
No i przypomniała mi się wycieczka do Japonii ( bo przecież nie wizyta) poprzedniej pary prezydenckiej, zakończona kompletnym blamażem, nieprzyjęciem przez cesarza Japonii, ratowana ładnymi zdjęciami pani prezydentowej w kimonie, okraszonymi wiekopomną, odkrywczą i szalenie głęboką refleksją samego prezydenta, że w restauracjach japońskich jest głośno. Tak, tak, za takie właśnie efekty owej „wizyty zagranicznej” Lecha Kaczyńskiego w Japonii zapłacił polski podatnik. No, co prawda, na osłodę, był w drodze powrotnej doktorat honoris causa uniwersytetu w Ułan Bator (to w Mongolii, jakby ktoś był ciekawy)oraz zdjęcia tym razem samego prezydenta w uroczym, wypasionym kolorystycznie, satynowym kimonie, pardon, w todze.
Sprawa trzecia – pisowski agresywny propagandzista, bloger Piotr Wielgucki znany jako Matka Kurka przegrał proces z Jerzym Owsiakiem o znieważenie. Ma zapłacić pięć tysięcy złotych, co dla niego, jak przeczytałam, jest kwotą bardzo wysoką. To był proces karny. A na tym przecież nie koniec, bo trwa proces cywilny i biedaczyna ma przed sobą dość czarną wizję wspierania finansowo Owsiaka, być może nawet przy udziale komornika, do końca życia - no chyba, że PiS doceni Wielguckiego, poświęcającego honor i zwyczajną przyzwoitość dla PiS i nie dopuści, by spotkał go marny los Aleksandra Chłopka, byłego pisowskiego posła i także tutejszego blogera, o którym ostatnio pisał „Fakt”
Być może powinnam czuć jakąś solidarność z Wielguckim, bo i ja mam aktualnie toczący się proces karny o zniesławienie z pisowskim europosłem Dawidem Jackiewiczem, o którym już na blogu pisałam. Jednak obie sprawy są ze sobą całkowicie nieporównywalne, co zapewne znajdzie swoje odzwierciedlenie w końcowym wyroku. Od czasu zamieszczenia mojego ostatniego tekstu odbyły się kolejne dwie rozprawy. Na pierwszej, 13 stycznia, składałam wyjaśnienia i odpowiadałam na pytania adwokata Jackiewicza. Na następnej, 19 lutego, przeznaczonej wyłącznie na przesłuchanie samego Jackiewicza nie byłam obecna. Jackiewicz przyjechał i został przesłuchany. Teraz mam czas na zapoznanie się z jego wypowiedziami, bo sąd zadecydował, że ustosunkuję się do nich w następnym terminie. Sąd podtrzymał też swoją decyzję, by na wniosek mojego adwokata ściągnąć akta sprawy śmierci Zbigniewa Marchela, owej sławetnej i kuriozalnej sprawy umorzonej przez wrocławską prokuraturę, które, jak się okazuje, są aktualnie w Sądzie Apelacyjnym w Warszawie, co mogłoby wskazywać, że sprawa wciąż jeszcze nie jest ostatecznie zakończona. A w moim przekonaniu tak, jak dotąd, zakończona być nie powinna.
To tyle na dziś.
Jutro o paru innych sprawach. Orban, Durczok... jest tego wesołego trochę...
1640
BLOG
Komentarze